Utrzymanie to rzecz względna. Jeden potrzebuje więcej, inny mniej. Utrzymanie siebie to jakby podstawa; bo trzeba jakoś wyglądać, coś zjeść, kupić nowe ubranie, choć w starym czujemy się wciąż dobrze. Ale trzeba jeszcze utrzymać rodzinę, zadbać o dzieci, wyprawić je do szkoły, opłacić dodatkowe zajęcia, ubrać. A musi jeszcze wystarczyć na utrzymanie samochodu, opłacenie rachunków, kupić opał na zimę, gdzieś wyjechać… Wszystko to oznacza całe nasze utrzymanie. Żeby się utrzymać. Ale zdarza się, że mama rezygnuje z nowego płaszcza na zimę, a kupuje córce piękne wdzianko, bo mówi sobie, co tam ja, niech moja córka wygląda pięknie; dobrze się uczy, jest pracowita, urodziwa. Niech ma, niech się cieszy. Dzisiaj uboga kobieta z Ewangelii wrzuciła do skarbony wszystko, co miała, całe swoje utrzymanie. Nic jej nie zbywało, żyła w niedostatku, ale wierzyła, że sam Bóg zatroszczy się o jej utrzymanie. Dała wszystko, bo wiedziała, że Bóg wszystko jej odda: Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie. Wszystko to dotyczy również utrzymania Kościoła. Ofiary składane na Kościół to nie są składki partyjne. My utrzymujemy Kościół, bo wiemy, że w nim jest całe nasze utrzymanie, w nim jest nasze wieczne zbawienie.
[prob.]